poniedziałek, 28 listopada 2011

król brokuł

Król brokuł jest niezawodny na każda imprezę. Przygotowanie jest tak proste, że nie trzeba wielkich umiejętności kulinarnych. Z drugiej strony efekt wizualny jest bardzo miły dla oka. Polecam tę potrawę wszystkim "leniwcom", ale też tym, którzy lubią, gdy na ich stole goszczą  ładne, a nie tylko smaczne, potrawy :)

król brokuł:
2 spore brokuły
1 paczka sera feta 
1 paczka migdałów w płatkach 
1 duży jogurt naturalny 
2-3 ząbki czosnku


Brokuły umyć i podzielić na różyczki. Ugotować w lekko osolonej wodzie. Najsmaczniejsze są gotowane na parze, ale jeśli nie ma się odpowiednich narzędzi (sitko i garnek z przykrywką zdadzą egzamin) można też zastosować metody tradycyjne, jednak brokuł nie będzie miał tak intensywnego zielonego koloru.
Gdy brokuł ostygnie, należy rozłożyć różyczki na sporym płaskim talerzu (głównie dla lepszego efektu wizualnego). Na brokuła pokruszyć ser feta, zalać jogurtem wymieszanym z drobno posiekanym czosnkiem. Na wierzch posypać uprażonymi migdałami w płatkach (płatki uprażyć na suchej patelni, często mieszając i pilnując, żeby się nie przypaliły).


Na tym koniec.
Smacznego.

niedziela, 27 listopada 2011

słataka z pieczarek

Prosta, szybka, smaczna i tania. Tyle zalet w jednym, że grzech jej nie zrobić :) Historia wokół niej jest taka, że przepis jest "zdobyczny" od koleżanki mojej mamy. Historia krótka i prosta jak sama sałatka, za to jaka prawdziwa ;)

sałatka z pieczarek:
1kg pieczarek
3 duże cebule
6 jajek
1 pęczek natki pietruszki
majonez, sól, pieprz, oliwa

Pieczarki umyć lub obrać, pokroić na spore kawałki i podsmażyć na oliwie, tak żeby odparować wodę. Pod koniec smażenia dodać posiekaną natkę pietruszki. Zamieszać kilka razy na patelni i zdjąć z ognia do przestudzenia. Następnie posiekaną cebulę zeszklić na oliwie (dobrze jest ją lekko przyrumienić). Również odstawić do ostygnięcia. Jajka, wcześniej ugotowane na twardo, posiekać. Kiedy składniki wystygną,połączyć je wszystkie. Dodać łyżkę majonezu, sól, pieprz do smaku.

Smacznego. 

śledzik z cebulką w wydaniu imbirowym

Ciąg dalszy sałatkowo-imieninowych szaleństw. Na każdej imprezie są elementy stałe, jak i próba sił w nowych potrawach. W przypadku tegorocznych imienin taty padło na śledziki z imbirem. Przepis wypatrzyła mama w "Wysokich obcasach" i postanowiłyśmy "zaszaleć". Wyszło bardzo smacznie. W smaku podobne do zwykłych śledzi w oleju jednak z subtelną nutą przypraw.

śledzie w oleju z cebulką i imbirem:
8 filetów solonych śledzi
8 średnich cebul
4 liście laurowe
6 goździków
4 ziarna ziela angielskiego
4 ząbki czosnku
1 średni korzeń imbiru
300ml oleju rzepakowego

Śledzia kroimy na kawałki, cebulkę i czosnek drobno siekamy, imbir obieramy i ścieramy na drobnej tarce, dodajemy resztę przypraw, mieszamy i na koniec zalewamy olejem. Śledzie najlepiej odstawić na 2-3 dni do lodówki.


Smacznego.

sobota, 26 listopada 2011

sałatka lukullusa mojej mamy

Weekend przed Andrzejkami, oczywiście w domu szaleństwo sałatkowe, no bo i cóż innego najlepiej zapełni stół imieninowy jak nie sałatka? 
Sałatka Lukullusa jest moim zdaniem królową. Nie ma mowy, żeby nie zagościła na stole. Nawet jeśli nie do końca jestem świadoma, czemu akurat uznano, że rzymski wojownik i polityk ma być patronem śledzi korzennych z dodatkami, próbowałam znaleźć jakieś wyjaśnienie, ale bezskutecznie, lobbuję jej zaserwowanie za każdym razem :)

sałatka Lukullusa:
500g śledzi korzennych
1 puszka czerwonej fasoli
1 puszka białej fasoli
1 słoiczek śliwek w occie
300g żółtego sera
1 cebula
sos tatarski:
3 ząbki czosnku
1/2 słoika ogórków konserwowych
1 słoiczek grzybków marynowanych
majonez, sól, pieprz, cukier
Fasolę odcedzić. Śliwki pokroić w paseczki. Ser zetrzeć na grubej tarce. Cebulkę drobno posiekać. Śledzie pokroić na kawałki. Wszystkie składniki sosu drobno posiekać i wymieszać.Proporcje składników zależą od własnego uznania. Całość wymieszać z sosem. Najlepiej przygotować dzień wcześniej, żeby składniki dobrze się przegryzły.

Smacznego.
 
 

poniedziałek, 21 listopada 2011

strawberry fields forever

Mieszkam z zagorzałym fanem wszelkiego rodzaju serników, serniczków i ciast z serem, tak więc każdy moment, na wypróbowanie nowego przepisu na ten rodzaj ciasta, jest nie tylko dobry, ale i wyśmienity. Kiedy zapada decyzja o upieczeniu sernika, zaczyna się skakanie z radości i mówienie o tym non stop i w kółko, i w kółko - i niech mi ktoś powie, że porównanie facetów do dzieci nie jest czasami trafne :)
Nowy przepis sernikowy znalazłam na Mirabelkowym blogu, o tutaj: sernik jagodowy. Jednak, cytując klasyka,"skąd ja Ci k... jagód wezmę" w listopadzie? Stąd też pomysł inspirowany piosenką The Beatels, bo truskawki, tak samo jak oni, są wieczne.


Sernik "strawberry fields":

spód:
180g ciastek digestive
90g stopionego masła
masa serowa:
1kg zmielonego, tłustego twarogu,
szklanka cukru,
1 opakowanie cukru wanilinowego
4 jajka
2,5 łyżki mąki
łyżka soku z cytryny
1 opakowanie mrożonych truskawek (ok. 300g)
polewa:
300ml gęstej, kwaśnej śmietany 18%
2,5 łyżki cukru pudru

kuchenne akcesoria: okrągła blacha do pieczenia 24cm + folia aluminiowa + blender/"żyrafa"/coś do zmiksowania truskawek


Blachę wyłożyć folią aluminiową. Przeczytałam u Mirabelki bardzo przydatny pomysł: folię położyć na dnie tortownicy, wywinąć do dołu, zacisnąć obręcz, a następnie folię odwinąć na brzegi blachy. W ten sposób ciasto się nie przylepi do dna, ani też nie wypłynie z formy.
Pokruszyć ciasteczka, dodać rozpuszczone masło i dobrze wymieszać. Tak powstałą masą wyłożyć dokładnie spód tortownicy i wstawić do lodówki na 30 min.
W tym czasie przygotować masę: ser, zmiksowane i rozmrożone truskawki, cukier, mąkę, sok z cytryny zmiksować. Na koniec wmieszać jajka. Masę przelać do tortownicy i piec 1 godzinę w 180 stopniach. Po godzinie ciasto będzie ścięte z wierzchu, ale nie w środku.
Polać wymieszaną śmietaną z cukrem pudrem i piec jeszcze 10 min.
Następnie odstawić do całkowitego wystudzenia. Najlepiej na noc. Musi się dobrze zsiąść. Sernik można tez podać dodatkowo polany sosem ze zmiksowanych truskawek - trzeba wtedy kupić 2 opakowania, nie jedno.
Do pieczenia można puścić:


Smacznego.





piątek, 18 listopada 2011

biało-czerwone chili con carne

Ciąg dalszy przygód z mielonym indykiem oraz listopadowe wariacje patriotyczne. Tym razem na tapecie kuchnia meksykańska i chili con carne przerobione "na nasze". Wyszło na tyle dobre, że dostałam zezwolenie na zamienienie na stałe wieprzowino-wołowiny na indyka :)


Chili con carne z indyka:
1/3kg mielonej piersi z indyka
1 puszka kukurydzy
1 puszka czerwonej fasolki
sos pomidorowy (dałam opakowanie Primo Gusto)
2 duże pomidory
3 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
sól, pieprz cayenne, imbir mielony


Na oliwie podsmażyć posiekany czosnek, dodać mielone mięso i smażyć aż zmieni kolor na biały, do mięsa w trakcie smażenia dodać mielony imbir. Kiedy mięso już jest gotowe, przełożyć je do garnka, dodać sos pomidorowy, pokrojone w kawałki, obrane ze skóry pomidory, kukurydzę,fasolę i przyprawy i dusić do odparowania zbyt dużej ilości wody z pomidorów. 
Najlepsze jest odgrzewane, jak już się trochę przegryzie. Można jeść samo, ja podałam z białym ryżem. 


Smacznego.

wtorek, 15 listopada 2011

narodowe spaghetti z indykiem w godle

Za oknem coraz zimniej, coraz smutniej, w niepamęć odchodzą kolorowe sałatki... Witaj kapusto kiszona, królowo polskiej zimy!
Ale ja nie o tym chciałam. Jakiś czas temu chłonęłam serię "Rewolucja na talerzu" emitowaną przez TVN. Niektóre przepisy totalnie odjechane, ale jest i cześć, którą postanowiłam oswoić, czyli przyjąć trzon, ale zmodyfikować, żeby było jadalne dla mojego otoczenia. 
I tak, bazując na przepisie z tego odcinka: "Rewolucja na talerzu: Makarony" powstał mój przepis, na ukochane przez nasz naród spaghetti bolognese, spolszczone i zindyczone, w barwach, oczywiście, biało-czerwonych.


Spaghetti z indykiem a'la bolognese
1 opakowanie makaronu spaghetti (najlepiej z mąki durum albo razowej, będzie najzdrowiej)
1/3kg mielonej piersi z indyka
sos pomidorowy lub 4-5 dużych pomidorów
2 ząbki czosnku
seler naciowy (opcjonalnie)
oliwa z oliwek
przyprawy: pieprz, sól, pieprz cayenne, mielony imbir, mielony kminek
kuchenne akcesoria: gar na makaron + patelnia/rondel z teflonem


Oliwę podgrzać na patelni, dodać posiekany czosnek i chwilę smażyć. Chodzi o to, by oliwa przesiąknęła aromatem czosnku, ale, uwaga, trzeba być czujnym, żeby czosnku nie przypalić. Stanie się on gorzki i niesmaczny. Na patelnię dodać mielone mięso z indyka i rozdrobnić. Podsmażać aż zmieni kolor z różowego na biały :) W trakcie smażenia dodać po 2-3 szczypty mielonego kminku i imbiru (te przyprawy są opcjonalne, ja bardzo lubię smak imbiru z sosami pomidorowymi, więc dodaję za każdym razem, ale bez tych przypraw danie wyjdzie równie smaczne). Do podsmażonego mięsa dodać sos pomidorowy (w zależności od pory roku można też dodać świeże, pachnące pomidory, około 4-5 dużych sztuk, albo zrobić mieszankę z sosem z kartonika - ja używam Primo Gusto). Jeżeli mamy seler naciowy, należy go obrać, pokroić w talarki i dodać do sosu. Dusić do momentu odparowania sosu (nie powinien być zbyt wodnisty. w przypadku zastosowania świeżych pomidorów, może to zająć trochę dłużej, gotowe sosy zazwyczaj są już od razu odpowiedniej konsystencji). Sos doprawić solą, pieprzem, a dla amatorów pikantnych kąsków, pieprzem cayenne (tylko uważać z ilością).
Kiedy sos się dusi, paruje i bulgocze, gotujemy makaron. Gotowy nakładamy na talerze i polewamy sosem. Jeśli mamy, można posypać parmezanem lub zwykłą startą goudą.


Smacznego. 

niedziela, 13 listopada 2011

czekoladowe mrau-misy Nigelli

Długi weekend, spowodowany przez Święto Niepodległości, nie obfitował w wiele kulinarnych ekscesów. A już na pewno nie był tak zajmujący jak nagłówki gazet po 11.11.11 w Warszawie. Postawiłam na pełen relaks i większość dni spędziłam na spacerach i długich rozmowach, stołując się w moich (a raczej naszych) ulubionych warszawskich restauracjach.
Jednak kiedy za oknem zmierzch, a w perspektywie cały, nieskrócony żadnym świętem, tydzień pracy, trzeba było sięgnąć po jeden z najlepszych poprawiaczy humoru... czekoladowe brownies, zwane w wąskich kręgach mrau-misami :) 
Przepis wypróbowałam pierwszy raz jakiś czas temu i na stałe zagościł on już w moim repertuarze, jako że niezmiennie spotyka się z pomrukami aprobaty. Polecam to czekoladowe szaleństwo, chociaż w planach mam jesienną dietę.

/Nigella Lawson, "Kuchnia. Przepisy z serca domu"/
 
Czekoladowe maru-misy:

150g masła
1 1/3 szklanki cukru
2/3 szklanki gorzkiego kakao
1 szklanka mąki
1 łyżeczka sody oczyszczonej
szczypta soli
4 jaja
2 tabliczki gorzkiej czekolady (ja daję Wedla)
1 łyżeczka zapachu (według oryginalnego przepisu waniliowy, ale ja czasem daję pomarańczowy)

kuchenne akcesoria:
duża, prostokątna blacha + papier do pieczenia + średni rondel + drewniana łyżka + miska

Piekarnik rozgrzać do 190C. Posiekać czekoladę na około 1/2 cm kawałki (oczywiście się pokruszą i ani trochę nie będą przypominać kwadratów, ale podaję wymiary orientacyjnie, żeby nie przesadzić i nie posiekać za drobno - chodzi o to, żeby później w brownisach było wyrażnie czuć kawałki czekolady).W rondlu roztopić masło, wsypać cukier i mieszać drewnianą łyżką, by składniki się połączyły. 
Do miski przesiać mąkę, kakao, sodę, sól i wymieszać. Dodać do masła z cukrem i dobrze połączyć (masa będzie sucha, ale właśnie taka ma być). Następnie ściągnąć z ognia.
Jajka roztrzepać w misce z zapachem i wmieszać do zestawionej z ognia masy. Następnie dodać posiekaną czekoladę i szybko zamieszać.
Masę przelać do wyłożonej papierem do pieczenia formy, wstawić do nagrzanego piekarnika i piec 20-25 min.

Ciasto będzie z wierzchu suche i upieczone, ale  będzie się uginać. Należy je odstawić do schłodzenia. Po ok. 10 min pokroić na kawałki ok. 4 x 4 cm i pozostawić na blasze do dalszego studzenia.